ElektromobilnośćLato upalne, a "elektryki" płoną jak pochodnie

Lato upalne, a „elektryki” płoną jak pochodnie

Pożary aut elektrycznych. Temat od lat budzi wiele emocji. Wraz z popularyzacją elektryków zaczyna przybywać pożarów. Tylko w ostatnich dniach doszło do kilku spektakularnych pożarów.

Chyba każdy z nas słyszał, że z prądem i ogniem nie ma żartów. Sprawy przybierają jeszcze gorszy obrót, gdy dołożymy do tego ważący kilkaset kilogramów akumulator litowo-jonowy. Pożary takich ogniw są trudne do opanowania. Akumulator trakcyjny pojazdu ma postać dobrze uszczelnionej puszki do wnętrza której nie zawsze można podać środki gaśnicze. Zresztą w takim przypadku użycie do walki z ogniem konwencjonalnych środków nie zawsze będzie skuteczne, bo – jak podaje strona denios.pl – ogniwa litowo-jonowe same wytwarzają tlen potrzebny do powstania pożaru. Co gorsza, nagrzewające się lub płonące już ogniwo nagrzewa sąsiednie elementy, co może wywoływać reakcję łańcuchową, która prowadzi do jeszcze silniejszego uwolnienia energii. Zjawisko można próbować zatrzymać lub spowolnić poprzez chłodzenie akumulatora. Im głębiej wewnątrz baterii pojazdu reakcja została jednak zapoczątkowana, tym szansa na przejęcie kontroli staje się mniejsze.

Czy pożary aut elektrycznych są częste? Nie, bo takich samochodów jest mało. Czy ryzyko wystąpienie pożaru jest wysokie? Nie, bo średnia obecnie jest na takim samym poziomie, co w przypadku aut spalinowych. Nie można jednak zapominać, że średnia wieku elektryków jest znacznie niższa, a w przypadku konwencjonalnych aut nie brakuje egzemplarzy chałupniczo naprawianych po wypadkach, zaniedbanych czy mających nieusunięte wady fabryczne.

W trakcie rundy mistrzostw świata w rallycrossie na brytyjskim torze Lydden Hill doszło do pożaru dwóch elektrycznych Lancii Delta Evo-e RX zespołu Special ONE Racing. Samochody, którymi startowali Sebastien Loeb ioraz Guerlain doszczętnie spłonęły. Wraz z nimi także ciężarówka serwisowa i wyposażenie namiotu zespołu. Jak podali organizatorzy imprezy, zarzewiem ognia okazał się akumulator, ale nie zostało jeszcze wyjaśnione, co dokładnie się stało. Ponieważ dostawcą akumulatorów dla aut klasy RX1e jest firma Kreisel, zdecydowano o odwołaniu ich rywalizacji podczas rundy w Lydden Hill.

 

Ledwie sprawa z rajdówkami zdążyła zejść na dalszy plan, gdy media poinformowały o pożarze statku Fremantle Highway, który wiózł samochody z Niemiec do Egiptu – jak podaje Interia.pl – na pokładzie było 3000 pojazdów w tym 25 elektrycznych. I to właśnie pożar jednego z elektryków miał rozpocząć piekło w ładowni statku. Pożaru nie udało się opanować w początkowej fazie, a z czasem rozprzestrzenił się na tyle, że służby zaczęły rozważać zatopienie statku.

Samochody elektryczne płoną też w Polsce. W nocy z soboty na niedzielę we Wrocławiu stanął w ogniu Nissan e-NV200. Mimo akcji straży pożarnej, którą realizowała m.in. jednostka OSP KSRG Gniechowice, pojazd doszczętnie spłonął. O ile samo gaszenie trwało ok. 30 minut, tak późniejsze polewanie wodą akumulatora w celu obniżenia jego temperatury pochłonęło 20 ton wody, a cała akcja zajęła 10 godzin.

Portal lublin112.pl informował o poniedziałkowym pożarze elektrycznego Jaguara, który zapalił się podczas jazdy. Kierowca zdołał zatrzymać pojazd, a strażacy częściowo go ugasili, ale auto i tak nie będzie nadawało się do naprawy.

Elektryczny jaguar stanął w płomieniach. Trwa akcja gaśnicza, droga będzie długo zablokowana (zdjęcia)

Oczywiście tego typu zdarzenia polaryzują komentujących. Fani elektromobilności podkreślają, że samochody spalinowe też się palą, większość pożarów elektryków udawało się opanować lub przynajmniej nie dopuścić do ich rozprzestrzenienia, a w wielu zdarzeniach obyło się też bez poszkodowanych. Z drugiej strony nie można zapominać, że każdy pożar to nie tylko emisja dwutlenku węgla, ale trafiające do atmosfery setki kilogramów gazów z palących się tworzyw, farb czy metali. Woda używana w procesie gaszenia opływa elementy pojazdu i „zabiera” ze sobą wiele związków chemicznych, które trafią do gleby, kanalizacji lub przydrożnego rowu.

Pamiętajmy także o trwającej ogólnoeuropejskiej suszy. Gaszenie i późniejsze chłodzenie elektryków wymaga znacznie większej ilości wody, niż w przypadki pożarów klasycznych pojazdów. 20 ton wody to ilość, jaką mniej więcej zużywa jeden człowiek przez 8 miesięcy.

Warto zastanowić się także nad ogólnym bilansem dla środowiska, gdy jeden płonący „elektryk” ciągnie za sobą na dno – w mniej lub bardziej symboliczny sposób – 3000 innych pojazdów oraz cały statek. Chyba nikt nie jest w stanie policzyć, jak wielkie ilości dwutlenku węgla oraz toksycznych związków trafiają wówczas do atmosfery i wody. Co gorsza, na marne idzie także całe obciążenie dla środowiska, które jest związane z wyprodukowaniem pojazdu. Nawet jeżeli w założeniu był on zeroemisyjny, to nie zdołał w taki sposób pokonać więcej niż kilku kilometrów podczas załadunku na prom.

Nie bez znaczenia jest też czas. Nawet jeżeli w wolnostojącym aucie sam ogień udaje się szybko zbić, to później konieczne może być chłodzenie akumulatora, co trwa od kilku do kilkunastu godzin. Innymi słowy – przez pół dnia jeden lub więcej wozów strażackich może być zablokowany.

Zdjęcie otwierające: Facebook/OSP KSRG Gniechowice

Nie przegap najnowszych artykułów! Obserwuj Wybór Kierowców na FACEBOOKU

5 KOMENTARZE

NEWSY
Polecane
Wybór redakcji