Obecnie coraz częściej kierowcy zamawiają auta „w ciemno”, bazując na renomie marki, wyglądzie pojazdu czy danych technicznych. Taka decyzja może okazać się pochopna…
Ostatnie kilka lat przyniosło sporo zmian w procesie zakupu nowych aut. Po pierwsze spadła ich dostępność, co przekłada się na wydłużone czasy oczekiwania na wybrane modele. Kto zapisze się więc do kolejki szybciej, ten wcześniej odbierze auto. A to tego możliwe, że i taniej, bo ceny stale rosną. Niedobory pojazdów oraz pandemiczne zawirowania utrudniły przeprowadzanie testów dziennikarskich. W efekcie informacje na temat rynkowych nowości zaczęły pojawiać się z mniejszym wyprzedzeniem względem handlowych debiutów modeli, a do tego w mniejszej liczbie. A przecież im więcej testów, tym więcej punktów widzenia, spostrzeżeń czy szans na wychwycenie niedociągnięć.
Dodatkowe problemy mogą pojawić się na przykład w sytuacji, gdy jakaś firma wypływa na nieznane sobie wcześniej wody. Stało się tak w przypadku Toyoty, która dopiero w 2022 r. rozpoczęła produkcję i sprzedaż elektrycznego SUV-a o nazwie bZ4X. Dlaczego tak późno i tylko jednego? Trudno oczekiwać, by było inaczej, skoro prezes koncernu, Akio Toyoda, nie krył się z opinią, że nie uważa, by wymuszone odejście od napędu spalinowego było słusznym rozwiązaniem.
Jak na ironię Toyota bZ4X rozpoczęła swoją rynkową karierę w burzliwy sposób. Po wyprodukowaniu pierwszej partii 2700 samochodów, z których część trafiła do klientów, ogłoszono akcję serwisową, która miała przeciwdziałać odkręcaniu się kół. CNN podało, że rozwiązania szukano od czerwca do października. Wymiana felernych kół oraz nowych nakrętek i podkładek ruszyła w listopadzie ubiegłego roku. Aby zmniejszyć ciężar wizerunkowej wpadki, np. w Stanach Toyota zaproponowała odkup wadliwych bZ4X lub 5000 dolarów, przedłużenie gwarancji oraz możliwość użytkowania innego modelu Toyoty do czasu naprawy bZ4X. Oczywiście niektórzy doszukiwali się w tym teorii spiskowej – jak to możliwe, by wiodący producent na świecie zaliczył taką wpadkę i nie mógł jej szybko opanować?
Kiedy mogło wydawać się, że sprawy wyszły na prostą, bZ4X znów znalazło się w ogniu krytyki. To „zasługa” dziennikarzy norweskiego serwisu motor.no, którzy zorganizowali zimowy test „elektryków”. Został on przeprowadzony w temperaturach od -5 do -10 stopni Celsjusza. a wzięło w nim udział 28 samochodów. Jak podaje motor.no, Toyota w ostatniej chwili podmieniła wersję z napędem na obie osie na wariant 2WD. Mimo homologowanego według WLTP zasięgu 504 km, Toyota uzyskała 323 km, co okazało się największym w teście, bo sięgającym aż 35,79%, „rozjazdem” względem deklaracji producenta.
Rynek zareagował bardzo szybko. Niektórzy z oczekujących w kolejkach klienci zaczęli anulować zamówienia, twierdząc, że samochody były czymś innym niż obiecywała Toyota. Jak podaje motor.no, skasowanie zamówienia nie było problemem – nawet gdy auta czekały już na placu dealera. Niektórzy próbowali tego dokonać już po otrzymaniu samochodu. Z kolei rozczarowana osoba próbująca sprzedać swoje używane bZ4X przez potencjalnych klientów była pytana głównie o zasięg. Finalnie auto zostało zwrócone do dealera.
W internetowej sondzie zagłosowało 352 osób, które były zainteresowane lub kupiły elektryczną Toyotę. 69 z nich, czyli prawie 20%, odpowiedziało, że anulowało zakup. Z kolei 8% respondentów stwierdziło, że jest zadowolonych z auta.
Co poszło nie tak? Być może zapewnienia Toyoty. Jedna z osób wypowiadających się w motor.no została utwierdzona w przekonaniu, że auto będzie dopasowane do norweskiego klimatu i będzie traciło w takich warunkach mniej zasięgu od rywali. Tymczasem przy zapotrzebowaniu na energię według deklaracji sięgającym nawet 30 kWh/100 km, nie jest to możliwe.
W Norwegii nie przeoczono także testu szwedzkiego serwisu Vi Bilägare, który zestawił Toyotę bZ4X z Nissanem Ariyą oraz Volkswagenem ID.4. Toyota uzyskała najmniejszy zasięg 271 km zamiast 415 km wg WLTP (Nissan: 410 km zamiast 520 km, a VW: 356 km zamiast 488 km). Doszły do tego problemy z tempem ładowania już przy temperaturze zera stopni Celsjusza. Toyota nigdy nie pobierała prądu większego niż 98 kW, a przy 82% naładowania moc spadła do 12 kW, podczas gdy w VW wynosiła 62 kW, a w Nissanie aż 75 kW. W rezultacie ładowanie bZ4X powyżej 80% w trasie na dobrą sprawę mija się z celem.
Jak uniknąć podobnych rozczarowań w przypadku innych modeli jakiejkolwiek marki? Warto dwa razy zastanowić się, czy kupować samochód z pierwszej partii. Oczywiście przyjemność obcowania z rynkową nowością jest duża, ale nie od dzisiaj wiadomo, że świeże modele bywają trapione tzw. chorobami wieku dziecięcego. Warto poczekać także na wyniki pierwszych testów oraz opinie klientów.