Sprzedaż aut elektrycznych, powszechnie uznawanych za pojazdy przyszłości, systematycznie rośnie. Ale czy jesteśmy w ogóle gotowi na „elektryki”? Z pewnością nie, o czym przekonali się holenderscy właściciele Tesli, którzy w przedostatni weekend lutego ruszyli na ferie w austriackie góry.
Masowa elektromobilność jest jeszcze melodią przyszłości. Wynika to nie tylko z nadal ograniczonego zasięgu pojazdów elektrycznych, ale też ze znacznie dłuższego czasu ich „tankowania” niż w przypadku konwencjonalnych aut oraz z ograniczonej liczby ładowarek.
Pomimo że coraz więcej firm rozwija swoje sieci, nadal nie jesteśmy gotowi na morze „elektryków”. Dosadnie przekonali się o tym holenderscy właściciele Tesli, którzy w sobotę 22 lutego ruszyli w kierunku austriackich kurortów narciarskich. Bud van der Schrier z KPMG (firma doradcza) obliczył, że na autostradach znalazło się wtedy około 1500 samochodów amerykańskiej marki, głównie z holenderskimi tablicami rejestracyjnymi.
Na efekty tego szturmu nie trzeba było długo czekać. Superchargery (szybkie ładowarki Tesli) i ładowarki Ionity (łącznie około 450 stacji) rozmieszczone wzdłuż trasy (około 1000 km) zaczęły pękać w szwach. Na przykład w Willroth (285 km od Utrechtu), gdzie znajduje się aż 20 stanowisk Superchargerów, a więc w miejscu będącym dla wielu kierowców pierwszym naturalnym przystankiem w drodze z Holandii, utknęło dziesiątki Tesli, co pokazuje poniższy film.
Drukte bij #Supercharger #Oberhonnefeld #Tesla pic.twitter.com/fnqwNf8Hrz
— Detlef Meijer (@detlefcmeijer) February 22, 2020
Nie lepiej było w niemieckim Pfaffenhofen (8 stacji) przy autostradzie A9 w okolicach Monachium. W efekcie trzeba było czekać w wielogodzinnej kolejce. Na szczęście część właścicieli samochodów amerykańskiej marki była gotowa na taką okoliczność i zarezerwowała sobie nocleg w jednym z hoteli zaopatrzonych w stanowisko do „tankowania elektryków”.
Co ciekawe, jeśli tworzy się kolejka do Superchargerów, każdy właściciel Tesli może ładować baterie swojego auta przez 30 minut. A to oznacza, że w tym czasie akumulator zostaje „nabity” do 80%, a nie do pełna.
Problem kolejek do Superchargerów nie jest żadną nowością. W Stanach Zjednoczonych, gdzie z oczywistych względów Tesla jest znacznie popularniejsza niż w Europie, obecnie po drogach jeździ ponad 400 000 samochodów tej marki – podobne przypadki mają miejsce podczas Czarnego Piątku czy Święta Dziękczynienia. I to pomimo faktu, że na terenie tego ogromnego kraju znajduje się 1636 punktów ładowania z 14 497 Superchargerami!
Przykład? Pewien klip na Facebooku (niestety, słabej jakości) pokazuje mierzącą ćwierć mili kolejkę 50 Tesli czekających na ładowanie w Kettleman City w Kalifornii, tuż przy autostradzie międzystanowej nr 5. Inny film prezentuje sytuację w Święto Dziękczynienia w San Luis, gdzie na naładowanie czeka około 15 aut.
So there are a few people at the big 40-stall Tesla Supercharger in Kettleman City. ? pic.twitter.com/KA41DOoZXy
— Alyssa ? PAX East (@lyssabits) December 1, 2019
I tu dochodzimy do sedna problemu – jeśli elektromobilność ma dorównać popularnością samochodom spalinowym, trzeba znaleźć nowe, szybsze metody ładowania. Owszem, większość właścicieli „elektryków” korzysta z domowych źródeł prądu, ale w trasie muszą już posiłkować się ładowarkami publicznymi. Te nie zawsze działają, nie zawsze są dostępne i często ładują prądem o zbyt małej mocy.
A to oznacza konieczność czekania.