Znane są przypadki, gdy elektryczny samochód po wypadku stanął w płomieniach. Dekra postanowiła się temu bliżej przyjrzeć. Oto rezultaty niemieckich testów.
Niedawno pisaliśmy o tragicznym zdarzeniu, w wyniku którego Tesla Model S się zapaliła, a 48-letni kierowca został uwięziony we wnętrzu auta i zmarł. Takich przykładów można znaleźć więcej. Wszystkiemu winne są akumulatory trakcyjne. Podczas wypadku dochodzi do rozszczelnienia obudowy baterii i zapłonowi ulegają kolejne ogniwa. Eksperci z niemieckiej Dekry przeprowadzili szereg prób, żeby sprawdzić bezpieczeństwo „elektryków”.
Do crash testów wybrano Renault Zoe oraz Nissana Leaf poprzedniej generacji. Trzy próby symulowały boczne uderzenie w słup, a jedna – zderzenie czołowe. Renault Zoe uderzyło w przeszkodę przy prędkości 60 km/h, a Nissan Leaf – 60 km/h i 75 km/h. Ostatniemu testowi (zderzenie czołowe) poddano już tylko Leafa – prędkość wynosiła 84 km/h.
Główny wniosek z prób Dekry jest taki, że samochody elektryczne są tak samo bezpieczne, jak auta spalinowe. Eksperci stwierdzili, iż wszystkie systemy bezpieczeństwa zadziałały prawidłowo, układ wysokiego napięcia został wyłączony, a pomimo odkształcenia się akumulatorów nie zauważono żadnych śladów ognia.
Piszemy tu jednak wyłącznie o uszkodzeniach mechanicznych pojazdu. Należy pamiętać, że w prawdziwym świecie, przy uderzeniu bocznym z taką prędkością pasażerowie mieliby małe szanse na przeżycie. Ta smutna prawda dotyczy nie tylko „elektryków”, ale także samochodów z konwencjonalnymi źródłami napędu.
Przy okazji badań Dekry sprawdzono również nową metodę gaszenia baterii, bo do tej pory strażakom brakowało odpowiedniego sprzętu. Opracowano specjalną lancę, za pomocą której można precyzyjnie skierować strumień wody na płonące ogniwa i zapobiec rozprzestrzenianiu się pożaru. Pierwsze wyniki są obiecujące, ale potrzeba dalszych testów dla potwierdzenia skuteczności tego rozwiązania.
